W tym roku tematem przewodnim formacji młodych było spotkanie kultur, na poziomie życia zakonnego. Dla nas Saletynów, przyzwyczajonych do częstych spotkań w Europie, do uczestnictwa jako delegatów z całego świata w różnych programach, kapitułach itp. nie jest to temat nowy.   Tym razem nie chodziło tylko o praktykę,

ale bardziej o teorię. Jak przeżywamy mieszankę kultur, wzajemne oddziaływanie, różnice, do czego nas zobowiązuje lub jakie stawia przed nami wyzwania? Aktualność tych pytań była wzmocniona przez modne ostatnio „ubogacenie kulturowe”, narzucane przez entuzjastów przyjmowania wszystkich bez wyjątku emigrantów, a jednocześnie kwestionowane przez agresywne zachowania emigrantów, przez tworzenie przez nich enklaw, przez groźby i zamachy ekstremistów islamskich. W teorii spotkanie kultur jest zawsze ubogacające, w praktyce zależy od tego jaka jest postawa ludzi reprezentujących poszczególne kultury (albo ich braki). A braki kultury są widoczne i doświadczane natychmiast i często bardzo boleśnie.

Temat ten był rozważany na ostatnim 89 spotkaniu USG (Unii Przełożonych Generalnych) w Rymie. Większość zakonów, zgromadzeń instytutów życia konsekrowanego przeżywa na co dzień interkulturowość. Wspólnoty zakonne męskie i żeńskie są w większości na Zachodzie złożone z zakonników lub zakonnic pochodzących z różnych krajów i kontynentów. Ci z kolei wnoszą ze sobą tak wielką różnorodność kulturową, że nie sposób pomijać pytań i problemów, które się pojawiają. Nie są to oczywiście te same problemy, jakie stwarza masowy napływ emigrantów w krajach starej Europy, bo w tym przypadku źródłem problemów jest fundamentalizm religijny, stosunek do kobiet i do kultury kraju który ich gości.

Dlaczego Niemcy, Francja, Austria jeszcze do niedawna (do 2011 roku) blokowały rynki pracy dla emigrantów z tego samego kontynentu, między innymi dla Polaków, Rumunów, Słowaków, teraz nagle z otwartymi ramionami przyjmują każdego kto się załapie na ponton, i przepłynie Morze Śródziemne bez paszportu, bez znajomości języka? Ze względów humanitarnych? Chciałbym w to uwierzyć, ale od pięciu lat mieszkam w Rzymie i widzę to samo, co widzą rządzący w tych krajach. Bez napływu nowej siły roboczej te społeczeństwa w krótkim czasie wymrą. Nie ma dzieci, ludzie żyją coraz dłużej, nie ma wymiany pokoleń.

Dlaczego jednak pomoc socjalna jest kierowana głównie do tych nowych emigrantów z Afryki, z Syrii i Afganistanu, a nie do wszystkich emigrantów? Dlaczego funduje się im kursy języka, mieszkania, za które w tym samym czasie emigranci z Polski, Rumunii, Ukrainy muszą zapłacić sami?

Przyczyny otwarcia się na wielokulturowość w życiu zakonnym są podobne. Brak powołań, starzenie się zakonników, rozbudowane dzieła, które potrzebują nowych sił, lęk przed umieraniem i zanikiem całych prowincji stoi u podstaw otwarcia się na kandydatów pochodzących z innych krajów. Jeszcze trzydzieści lat temu wielu naszych braci Saletynów nie było tak „otwartych” na wielokulturowość. Przypominają mi się moje pierwsze spotkania i dyskusje ze Szwajcarami i Francuzami. Jak wielką rezerwę pokazywali w stosunku do nas Polaków, którzy mogliśmy wtedy wspomóc ich słabnące siły. Jak wiele stawiano warunków „inkulturacyjnych”. Dzisiaj dla nich nie ma innej drogi. Co nie oznacza, że jest łatwo.

Inaczej jest oczywiście w Polsce. Nasza Prowincja przed przyłączeniem Szwajcarii była monokulturowa. Owszem, pojawiali się kandydaci z pochodzący z Ukrainy, Słowacji i Czech, jednak musieli przejść proces inkulturacji w postaci studiów w Krakowie, potem pracy w polskich parafiach. We wspólnotach, musieli zaakceptować polskie zwyczaje, polskie duszpasterstwo, polskie jedzenie, polski język, czyli polską kulturę. Znikomy procent obcokrajowców nie stanowił i nadal nie stanowi dla polskiej większości żadnego wyzwania kulturowego. Ale przecież podróżujemy! Przebywamy jakiś czas w innych krajach, odwiedzają nas współbracia posługujący za granicą.

I co z tego. Przekonani o wyższości i skuteczności polskiego katolicyzmu patrzymy z góry na wszystko, co obce. Bo przecież kryzys dotyka głównie zepsuty Zachód, a nie nas. Zadowoleni z siebie powtarzamy za dziennikarzem z Wesela Wyspiańskiego „Niech na całym świecie wojna, byle polska wieś zaciszna, byle polska wieś spokojna.” A tymczasem kryzys przyszedł także do nas. W tym roku żadnego powołania z Polski i z krajów gdzie posługują nasi polscy współbracia.

Ja także doświadczam trudności życia we wspólnocie wielokulturowej. Mam okazję także widzieć różne próby tworzenia wspólnot międzynarodowych podejmowane przez nasze Zgromadzenie. Mówiąc ściślej próby podejmuje Generał i Rada, w La Salette, w Tanzanii, w Mozambiku. W Neapolu próbowano połączyć młodych z Brazylii ze starzejącą się prowincją włoską. Dopiero w praktyce widać jak wiele trudności przynosi życie w takich wspólnotach. Ale można też doświadczyć bogactwa, można się czegoś nauczyć, można coś lepiej rozumieć.

Lęk przed obcymi, których się nie zna i nie chce się poznać, nazywa się ksenofobią i słusznie jest potępiany. Naiwne zapraszanie do swojego domu tych, którzy w gruncie rzeczy cię nienawidzą i chcą zniszczyć twoją kulturę jeszcze nie ma nazwy. Obie postawy prowadzą do konfliktu prędzej czy później.

Jaką postawę powinniśmy zająć my misjonarze pojednania wobec tych problemów? Zamknąć się w twierdzy czystości kulturalnej, jedynej słuszności polskiej wyjątkowości? Nie widzieć problemu, bo nas nie dotyczy?

 

 

IMG 8743

Zdjęcia z PPP 2015.