Dane mi było przebywać na Czerwonej Wyspie (Madagaskar) przez cały czerwiec 2016 roku. Ktoś kto spędził miesiąc w jakimś kraju, nie może powiedzieć, że zna ten kraj. Celem mojej (naszej, ponieważ byłem tam jednym z czterech wizytatorów) podróży na Madagaskar nie była turystyka, ale poznanie Prowincji malgaskiej, czyli poznanie czarnoskórych Misjonarzy Saletynów.

Dla mnie, księdza z Polski, Madagaskar to nadal teren misyjny, pracuje tam przecież nadal moich pięciu współbraci, którzy wyjechali mniej więcej trzydzieści lat temu na misje. Ale upływ czasu zmienia wiele...

Madagaskar nie jest taki, jak go sobie wyobrażałem. Pierwsze zdziwienie dotyczy geografii. Na ogół mówi się, że jest to wyspa afrykańska, bo od Afryki dzieli ją tylko 400 km Kanał Mozambicki, jednak ludność Madagaskaru jest bardziej zbliżona kulturowo i   genetycznie do ludów indoazjatyckich, niż do Afrykańczyków.

Drugie zdziwienie, a właściwie rozczarowanie, dotyczy klimatu. Wyspa położona blisko równika powinna mieć gorący klimat, i tak jest na wybrzeżu, jednak przeważająca część powierzchni wyspy jest płaskowyżem wznoszącym się do wysokości 1600 metrów, co powoduje, że wybierając się na Madagaskar w czasie zimy (maj - sierpień) trzeba być przygotowanym na zimno, zwłaszcza rano i w pochmurne dni, jak i na gorąco jeśli będziemy blisko oceanu.

Trzecie rozczarowanie może dotyczyć przyrody. W Afryce oczekujemy na ogół bujnej przyrody, bogactwa roślinności, mnóstwa zwierząt, ptaków, a w rzeczywistości na Wyspie spotykamy ( na zachodnim wybrzeżu) dość ubogi w roślinność, pagórkowaty krajobraz, pocięty rozpadlinami. Erozja gleby wystawionej na działanie słońca i deszczu, odkrywa wnętrze czerwonej ziemi, pokazując jakby rany na żywym ciele. Drzewa i krzewy nie mają szans na wyrośnięcie, ponieważ prędzej czy póżniej zamieniane są na węgiel drzewny. Wzgórza na płaskowyżu pokrywa zielono złocistobrązowa trawa, którą właśnie w zimie hodowcy bydła podpalają," żeby wyrosła nowa trawa". Wypalona ziemia traci nie tylko kolor, ale jak możemy przypuszczać, znikają z niej drobne zwierzęta, ptaki, owady słowem wszystko co żyje.

To, że coś wydaje się nam inne niż oczekujemy nie musi być rozczarowaniem, może być także zachętą do głębszego poznawania, zachętą do zrozumienia, do uczenia się świata. Świat nie jest taki jak oczekujemy, i tylko w takim przypadku jest ciekawy, gdy nas zadziwia i otwiera przed nami nowe horyzonty. Wtedy zachęca nas do bliższego poznania. W przeciwnym przypadku może rozczarowywać i wpędzać w nudę albo w depresję.

Właśnie tam, w kraju gdzie Kościół jest jeszcze młody ale już na tyle dojrzały, że można zobaczyć i doświadczyć jednocześnie początki jak i efekty, owoce ewangelizacji zrodziły się moje refleksje na temat misji i misyjności. Może na codzień sprawa misji jest dla nas tak odległa jak odległy jest Madagaskar od Polski, ale przecież my, Saletyni, niezależnie gdzie posługujemy, nazywamy siebie misjonarzami, dlatego ten temat powiniśmy rozważać szczególnie uważnie.

Misyjność Kościoła jest jego podstawową działalnością i posłannictwem. Obecnie niektórzy mylą działalność misyjną z prozelityzmem (zyskiwaniem wiernych z innych religii) albo z fundamentalizmem religijnym, przekonaniem że jedynie moja wiara jest dobra i należy wszystkich obowiązkowo nawrócić. Niektóre środowiska w Kościele ulegają presji tolerancji i wielokulturowości i boją się mówić wogóle o misjach. Jednak nauczanie Kościoła jest jasne. W encyklice Redemptoris missio Ojciec Święty Jan Paweł II pisze o stałej aktualności posłania misyjnego. Również   Sobór Watykański II w Dekrecie o działalności misyjnej Kościoła Ad gentes, mówi jasno :" to zaś co Pan raz głosił albo co raz w Nim dokonało się dla zbawienia rodzaju ludzkiego, należy obwieszczać i rozpowszechniać aż po krańce ziemi, rozpoczynając od Jerozolimy, tak żeby to, co raz dopełnione zostało dla zbawienia wszystkich, z biegiem czasów osiągnęło we wszystkich swój skutek".

O tym w jaki sposób Kościół jest misyjny najlepiej się przekonać w kraju gdzie żyją misjonarze. Ale najpierw wyjaśnijmy co rozumiemy pod pojęciem misji.

Missio - posłanie, ważne i odpowiedzialne zadanie do wykonania, a w kategoriach wiary także wewnętrzne przekonanie, że misja nie jest narzucona przez kogoś ale może stanowić sens życia.

Misja jest czymś ważniejszym niż praca, którą można zmienić, wykonać byle jak lub porzucić. O misji w Kościele możemy mówić dopóki zadanie jest ważniejsze od wygody, bezpieczeństwa lub nawet od życia osoby posłanej. Można zaryzykować twierdzenie że, jeśli ktoś posłany z misją zaczyna cenić sobie bardziej swoją wygodę, swoje zabezpieczenie, swoją rekompensatę aniżeli zadanie do wykonania, to   tam nie ma już mowy o misji czy o misjach a zaczyna się jakiś zawód albo zwyczajna praca.   Nie chcę powiedzieć, że uważam pracę w Kościele za coś gorszego, czy hańbiącego, wcale tak nie myślę. Wielu ludzi wypełnia niezbędne zadania w ewangelizacji, uczciwie pracując.   Mówimy jednak o misjach i o misji w Kościele. Pierwsi misjonarze w Kościele (Apostołowie) często stawali się męczennikami, oddając swoje życie dla misji. Nawet gdy nie stracili życia dosłownie, to tracili je w sposób analogiczny oddając siły, zdrowie, zdolności i wszystko inne dla misji. Przez wiele wieków misjonarz wyjeżdżając do odległych krajów decydował się na pozostawienie swojego środowiska, rodziny, kariery, ponieważ czuł wewnętrzny nakaz: moja misja jest ważniejsza niż wszystko inne, dla tej misji warto zostawić wszystko.

Co jednak się dzieje, kiedy misjonarzowi udaje się przeżyć, nie zginąć a jego misja, powoduje nawrócenie wielu ludzi? Wtedy powstaje Kościół, także jako struktura. Na misjach nieuchronnie powstają struktury. Na Madagaskarze są to dystrykty obejmujące po kilkanaście misyjnych wspólnot, potem z tych dystryktów powstają parafie. Coraz liczniejsze parafie dają nadzieję na powstanie diecezji. Diecezje tworzą seminaria duchowne, liczne jak dotąd powołania przynoszą w efekcie rozwój życia Kościoła, lokalni księża zdobywają wykształcenie i zaczynają przejmować parafie i dzieła stworzone przez misjonarzy. Taki jest przecież cel zakorzeniania się Kościoła na nowych terenach.

Myślę, że wszędzie tam, gdzie struktury Kościoła umacniają się, krzepną, żeby nie powiedzieć kostnieją nie da się uniknąć procesu zamiany misji na pracę misyjną, czy   nawet pracę w Kościele. To jest także konieczne, biskup nie może przecież całe życie rezydować w samochodzie, kiedyś i tak zamieszka w jakiejś "kurii". Ksiądz który zostanie mianowany proboszczem powinien rezydować w parafii a nie do niej dojeżdżać. Caritas, dzieła dobroczynne, chociaż pełnią rolę "szpitala polowego" (wyrażenie papieża Franciszka), muszą mieć gdzieś zaplecze itd. Wraz z powstawaniem diecezji powstają urzędy, stanowiska, papiery, a to zaczyna zmieniać także świadomość ludzi Kościoła.

Belgia i Holandia jeszcze sześćdziesiąt lat temu były krajami wysyłającymi najwięcej misjonarzy do innych krajów, dzisiaj stały się krajami najbardziej laickimi w Europie.

Można powiedzieć, oczywiście w wielkim uproszczeniu, że w międzyczasie dokonało się w tych krajach przejście od rozumienia Kościoła jako misji do rozumienia Kościoła jako instytucji, w której się pracuje, a praca ta jest ustabilizowana i zabezpieczona. Taka zmiana niekoniecznie oznacza od razu koniec Kościoła.

My wszyscy, zarówno księża jak i świeccy, bronimy się przed mentalnością urzędników pracujących w Kościele, chcielibyśmy żeby wszyscy byli "z powołania", pełni zapału i ducha, świadomi swojej misji. Właśnie dlatego tak nas rażą wszelkie braki "misyjnego" rozumienia roli w Kościele.

Jednocześnie coraz częściej my księża sami się "łapiemy" na tym, że mówimy "pracuję w tej parafii". Czy zupełnie niesłusznie?

Misjonarze posłani do "brusu" (określenie oddalonych od miasta terenów misyjnych) pełnią często rolę robotników. Pracują dosłownie. Budują kościoły, szkoły, drogi. Praca misyjna często zaczynała się nie od chrztu i odprawiania Mszy św. ale od uświadomienia ludziom konieczności budowy szkoły i edukacji ich samych i ich dzieci. Dopiero potem budowano kościół. Bez alfabetyzacji nie można mówić o ewangelizacji. Praca ewangelizacyjna na Madagaskarze zmieniła oblicze tej ziemi.

Misjonarze na Wyspę przynosili rozwój cywilizacyjny. Byli nauczycielami w wielu dziedzinach, mieli świadomość, że pomagają tym ludziom lepiej żyć. Jednocześnie, chcąc siać ewangelię musieli się uczyć od tubylców ich języka, poznawać ich zwyczaje, ich kulturę. Nie wszystkim się to udawało, niektórzy wracali do Europy z poczuciem porażki osobistej. Generalnie jednak misje spełniły swoją rolę. Poczucie misji z jaką posyłał ich Kościół, było wzmocnione przez świadomość że wypełniają misję humanitarną. Misjonarz, misjonarka mógł łatwiej przystosować się do trudnych warunków, ponieważ wiodło go poczucie podwójnej misji.

Do dzisiaj misje mają taki charakter w niektórych rejonach Wyspy. Ale w innych mamy do czynienia z Kościołem, który ma tradycję, ma struktury, co więcej jest w stanie sam posyłać misjonarzy zarówno do swojego kraju jak i za granicę.

Tak się dzieje w wielu krajach w Afryce, w Azji. Coraz mniej misjonarzy z północnej półkuli wyjeżdża jako misjonarze na południe, a coraz więcej księży afrykańczyków spotyka się w Europie. Wynika to z siły Kościoła w poszczególnych krajach.

Prowincja Malgaska liczy obecnie ponad 160 misjonarzy. Jest drugą co do wielkości w naszym Zgromadzeniu. Tylko nieliczni z nich są obcokrajowcami z Francji, USA, Włoch i Polski. Prowincja ta dała kościołowi lokalnemu kilku biskupów, wychowała kilka pokoleń księży. Można powiedzieć, że Misjonarze Saletyni "wybudowali" od podstaw diecezję Antsirabe.

Dzisiaj, kiedy ta diecezja ma już 80 swoich księży, zaczyna się robić ciasno w tym rejonie. Saletyni muszą przekazać niektóre parafie diecezji a sami szukać innego miejsca. To rodzi obawy naszych współbraci: co będzie z nami, przecież myśmy zakładali tę parafię.

Odpowiedż wydaje się prosta: trzeba się stałe pytać: co to znaczy być misjonarzem?

Co znaczy być misjonarzem dzisiaj w Kościele, w Europie, w Polsce? To pytanie nie jest istotne tam, gdzie Kościół dopiero się zakorzenia, bo tam można powiedzieć każda propozycja ewangelizacyjna jest dobra. Pytanie o istotę misji staje się ważne tam, gdzie Kościół już istnieje.

Odpowiedź wydaje się prosta, ale taka nie jest. Ponieważ jest to odpowiedź jaką dają nie tylko sami misjonarze, ale także zakony, zgromadzenia i diecezje.

Po upływie stu lat od przyjazdu misjonarzy saletynów z Francji, obecnie Saletyni z Madagaskaru przyjeżdżają do Francji, i Włoch, żeby podejmować misję w tych krajach. Księża z Polski wyjeżdżają do chrześcijańskich krajów, gdzie brakuje powołań. Oni mają świadomość, że oprócz Ewangelii nie mogą dać nic innego. Nie mogą wzmocnić swojej misji niczym czego by ci ludzie nie mieli.

Św. Paweł mógł się czuć podobnie wyruszając w misyjną podróż do Europy. On nie reprezentował "wyższej kultury", był pariasem względem rzymian. A mimo to, właśnie jego głoszenie, jego dobra nowina zdobyła świat. Ponieważ nie była jego mądrością, jego planem ale misją otrzymaną od Chrystusa. Paweł był o tym głęboko przekonany, że został posłany.

Czy dzisiaj misjonarze wyjeżdżają do innych krajów z poczuciem misji, czy z przekonaniem, że jadą do pracy?

Nie chcę i nie mogę na to pytanie odpowiedzieć, ponieważ ten tekst nie jest pisany z tezą założoną na początku. Na Madagaskarze doświadczyłem tego, że moje wyobrażenie o misjach było inne od rzeczywistości. Pojęcie misji zmienia się w zależności od kraju, czasu, i okoliczności. Ja sam doświadczyłem tego dwadzieścia sześć lat temu wyjeżdżając na Słowację. Po czterech latach pobytu (nie mogę powiedzieć misji) nadal zadawałem sobie pytanie: jakim jestem misjonarzem?