Można wiele przeczytać o jakimś kraju, można obejrzeć wiele zdjęć, ale nic nie zastąpi osobistego dotknięcia rzeczywistości. Tak było w wypadku mojej krótkiej, wizyty na Madagaskarze. Miałem okazję zobaczyć jak wygląda środkowo zachodnia część tego kraju. Jako młody ksiądz nie miałem odwagi a może bardziej nie miałem woli, żeby poprosić przełożonych o pozwolenie na wyjazd na misje czyli zrobić tak, jak moi dwaj bracia, Piotr i Jan którzy wyjechali na Madagaskar. W tym czasie to był jedyny misyjny kierunek w naszej Prowincji.


Z tych informacji, które do nas wtedy docierały, a były to zwykłe listy, tworzyłem sobie obraz pracy misyjnej, w którym najważniejsza rolę grały elementy obce naszej kulturze. Zadziwiało i jednocześnie było interesujące prawie wyłącznie to, co inne niż w Polsce. Dzisiaj wiem jak dalekie było moje wyobrażenie od rzeczywistości. Teraz, po trzydziestu latach widząc na własne oczy Madagaskar, mając możliwość rozmowy z tymi, którzy tam pracują tyle samo lat co ja w Polsce, zauważam już nie to co obce, inne lub nieporównywalne do naszych warunków, ale wręcz przeciwnie dostrzegam to, co wspólne. Egzotyczność dla mnie wyglądała inaczej, kiedy jedynym punktem odniesienia był mój jedyny kraj. Kiedy jednak dzisiaj mam szansę porównać ten kraj z wielu innymi, podobnie egzotycznymi krajami, to egzotyczność nie jest już taka zadziwiająca.


To nie znaczy, że nie ma różnic między Polską a krajem położonym na drugiej półkuli. Ale istotniejszą różnicą jest dla mnie obecnie to, jak się przeżywa życie zakonne w gorącym klimacie. Jak przeżywają to życie zakonne saletyni rodem z Madagaskaru, którzy, mam nadzieję wybrali nasze Zgromadzenie, ze względu na świadectwo i przykład jaki dali liczni misjonarze, w tym także moi współbracia. Mam nadzieję, że pociągnęło ich do Zgromadzenia życie poświęcone Bogu i ludziom, a nie na przykład wyższy społeczny status księdza. Jaką ideę Kościoła zaszczepili misjonarze na czerwonej wyspie i czy sami ulegli, albo nie ulegli procesowi inkulturacji. Trudno jest nie oceniać, z drugiej strony nie można być całkowicie bezstronnym obserwatorem, bo nikt nie jest w pełni obiektywny.


Po pierwsze misjonarze nie wyjeżdżają na misje dlatego, że ich pociąga egzotyka. (Przynajmniej taką mam nadzieję). Jadą tam, bo chcą coś tym ludziom dać. Podzielić się swoją wiarą, mówić o swoim rozumieniu Kościoła, o swoim poszukiwaniu Boga, o swojej bezinteresownej miłości. (Miłość nie może być interesowna). Jednocześnie są na tyle otwarci na innych, na ich język, na ich kulturę, na ich zwyczaje, jedzenie, styl życia, że uczą się tego wszystkiego i są gotowi stać się jak oni, z wyjątkiem tego co jest przeciwne wierze.


Po drugie chcą tym ludziom pomóc, nauczyć ich czegoś, dlatego zakładają szkoły, szpitale, budują kościoły, kopią studnie itd. Pomagają otwierać nowe horyzonty. To jednak w pracy misyjnej nie może być najważniejsze, ponieważ taką pracę wykonują międzynarodowe organizacje charytatywne i pomocowe.


Po trzecie zakładając Kościół na terenach misyjnych misjonarze zbliżają świat nie tylko do Rzymu, jako centrum Chrześcijaństwa ale także w ramach Kościoła wzajemnie do siebie. Świat staje się dla ludzi bliższy geograficznie i duchowo. Obcy ludzie stają się braćmi.


No dobrze, po tym wstępie dobrze by było wyjaśnić czy to wszystkie ideały sprawdzają się tam na Madagaskarze? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, wystarczy obserwować tych misjonarzy, których obecnie Madagaskar wysyła do Europy, tam gdzie brakuje rodzimych powołań. Ci księża saletyni, te siostry saletynki są przecież, proszę wybaczyć określenie „produktem finalnym” misji naszych braci. To ich praca, ich katecheza, ich przykład wiary budował ich wiarę i powołanie.
Czy oni przejęli tą samą motywację, czy  wyjeżdżają do Europy, do USA, z tą samą wiarą, z tym samym zaangażowaniem, czy chcą tak samo pomagać „biedniejszym od siebie” w sensie wiary? Tego przecież obecnie oczekują od misjonarzy z Afryki, Indii, Brazylii, Madagaskaru topniejące coraz bardziej wspólnoty Kościoła na starym kontynencie.

W wielu wypadkach niestety  ich misja ma charakter "wykorzystania okazji". Szkoda, że tak mało jest takich jak o. John Bashabora, ewangelizujących ochrzczonych. 


Nie twierdzę, że to zależało wyłącznie od moich współbraci misjonarzy. Jest wiele czynników, które są silniejsze nawet niż zaszczepiona na Madagaskarze wiara. Ale myślę, że można i trzeba wszystkim misjonarzom saletynom stawiać podobne wymagania. Mamy wspólną Regułę, mamy te same struktury i tą samą misję. Mamy inny kolor skóry, wyrastamy z innej gleby, ale w istocie jesteśmy tak samo wierni, lub niewierni Chrystusowi i Jego Ewangelii.